Po schodach na górę czarownic – Głuchołazy
Trzeci z serii wpis na temat Głuchołaz skupia się nie tylko na ciekawym widokowo i przyrodniczo spacerze, ale także na historii jednego ze wzgórz w Głuchołazach i czarownic. Z góry uprzedzamy jednak, że w dalszej części piszemy m.in. o historii czarownic i o tym, jak się z nimi rozprawiano, co może nie być odpowiednią lekturą dla osób wrażliwych.
Zanim jednak przejdziemy do bardziej historycznej części wpisu, co nieco o samej ścieżce. Zaczęliśmy naszą wędrówkę w zdroju w miejscu, w którym kończy się ścieżka opisana wcześniej we wpisie Góra Chrobrego. Jeśli masz więcej czasu, nic nie stoi na przeszkodzie, aby oba spacery połączyć. Wystarczy po odwiedzeniu arboretum, o którym wspominamy w tamtym wpisie, skierować się w lewo w górę rzeki zamiast w prawo w stronę zdroju. Możemy spacer także zacząć tuż przy moście przez Białą Głuchołaską, obok sztolni złota.
Idąc na północ i zachód drogą lub docieramy do mostu nad Białką, jak popularnie zwana jest Biała Głuchołaska. W tym miejscu możemy skrócić spacer przechodząc przez tory kolejowe i idąc w górę po schodach. My jednak ruszyliśmy drogą pomiędzy rzeką a torami. Droga prowadzi głównie w cieniu drzew wychodząc czasami na bujnie porośnięte łąki. Po przejściu około kilometra musimy przejść przez tory kolejowe i docieramy do granicy z Czechami. Widać tu ruinę dawnego budynku straży granicznej kontrolującej przejazd kolejowy przez granicę.
Nawet jednak w poprzednim ustroju politycznym pasażerowie zwykle nie byli tu kontrolowani. Pociągi tędy jadące zatrzymywały się w Polsce tylko na moment, aby zawrócić i jechać dalej inną drogą wracając do Czechosłowacji. Takie rozwiązanie funkcjonuje zresztą do dziś. Teren w Republice Czeskiej jest tak górzysty, że poprowadzenie torów kolejowych tak, by nie przekraczały granicy, wymagało by zbudowania wielu tuneli i mostów. W związku z tym pociągi jadące wzdłuż granicy przejeżdżają prze fragment Polski nie pozwalając tu wsiąść ani wysiąść pasażerom. Oczywiście dawniej sam fakt przejazdu przez granicę był wykorzystywany do przemytu – paczki nie musi przecież nikt osobiście odbierać, można ją było po prostu wyrzucić w odpowiednim miejscu przez okno.
Po przejściu torów znajdujemy się już w Czechach. Idąc wąską asfaltową drogą warto zwracać uwagę na murek zbudowany wzdłuż niej i na samą drogę – niemal zawsze, kiedy tędy przechodzimy, widujemy tu jaszczurki żyworodne wygrzewające się na słońcu. Jeśli nie będziemy podchodzić zbyt blisko i wykonywać gwałtownych ruchów, mogą pozwolić się obserwować.
Przy skrzyżowaniu z główną drogą znajduje się kilka sklepów. To dobre miejsce, żeby zaopatrzyć się w towary niedostępne u nas lub po prostu napić się czeskiego piwa, znacznie lepszego, niż polskie koncerniaki. Po niedawnej rewolucji piwnej w Polsce można jednak u nas kupić wiele dobrych piw rzemieślniczych, z czym trudno u naszych południowych sąsiadów.
Do Polski wracamy idąc w górę chodnikiem wzdłuż drogi. Można tutaj także odpocząć na ławeczce w cieniu lasu. Po chwili skręcamy w prawo pomiędzy domki jednorodzinne i schodzimy z asfaltu. Stąd łatwiejsza droga prowadzi wzdłuż działek, my jednak poszliśmy odrobinę dłuższą drogą. Ta po chwili schodzi w dół i staje się coraz mniej widoczna, by dochodząc do torów kolejowych (wzdłuż których wcześniej szliśmy z drugiej ich strony) niemal całkowicie zaniknąć.
Następnie wchodzimy po schodach do góry (to te schody, o których wspominałem wcześniej jako możliwy skrót). Miejsce to nazywane jest potocznie 300 schodków, choć w rzeczywistości jest ich 315. Corocznie odbywają się tu zawody w wbieganiu po nich.
Na górze schodków znajduje się punkt widokowi na rzekę i Górę Chrobrego. W dawnej literaturze miejsce to nazywane było Czarcią Amboną, gdyż to stąd, jak mówią legendy, diabeł namawiał mieszkanki Głuchołaz, by mu służyły jako czarownice. Całe to miejsce zaś nazywane jest Szubienicznym Wzgórzem. Nazwa nie jest przypadkowa, ale żeby ją wyjaśnić, trzeba opowiedzieć nieco historii.
W 1341 roku przy urzędzie Biskupa w Nysie został powołany urząd inkwizytora. Początkowo inkwizytor nie miał wiele pracy. Na poważnie zajął się swoją robotą dopiero około 1622 roku, kiedy to oskarżona przez męża kobieta przyznała się (oczywiście po torturach) do uprawiania czarów i wskazała 5 swoich pomocnic. 4 z nich również przyznały się i cała 5 kobiet spłonęło na stosie. Szósta z nich została znaleziona w celi ze skręconym karkiem, prawdopodobnie był to efekt pobicia w trakcie przesłuchania.
Niewiele później w całej Europie, w tym również w tych okolicach, wybucha epidemia dżumy. Szukano winnych karze Boskiej i szybko znaleziono ją wśród czarownic. Całemu procederowi sprzyjało prawo – jeśli kobieta została uznana za winną, jej majątek przepadał – był sprzedawany i opłacano z niego kata, sędziego i ławników. W ich interesie było więc skazywanie tych kobiet na karę śmierci. Cały proceder szedł na tyle dobrze, że w 1636 roku zarząd Nysy wydał pozwolenie na budowę pięciu pieców, w których palono „sprawiedliwie skazanych zwolenników diabła, czarownic i złych duchów”. Nie ma pewności, czy ofiary były zabijane przed spaleniem.
Interes szedł na tyle dobrze, że postanowiono otworzyć filę m.in. w Głuchołazach. W 1651 roku do ratusza sprowadzono „tron czarownic”, czyli fotel nabijany gwoździami. Według zapisów przesłuchania trwały nie dłużej, niż 8 dni i wszystkie przesłuchiwane osoby przyznawały się do winy. Skazane osoby, w przeciwieństwie do innych miast podlegających biskupowi (m.in. Zlate Hory, Jesenik, Nysa) skazane czarownice (i czarownicy, bo oskarżeni bywali także mężczyźni) wieszano na wzgórzu dziś nazywanym Szubienicznym. Dopiero po powieszeniu osoby takie palono, zaś prochy zakopywano na miejscu.
Cały proceder trwał jeszcze jakiś czas, dopiero, gdy 15 kobiet jako współwinnego wskazało spowiednika biskupiego, Cesarz wydał polecenie zaprzestania polowania na czarownice. Jeszcze w latach 1683-84 stracono 2 kobiety i 1 mężczyznę. Ostatni proces odbył się w roku 1715 a oskarżoną kobietę odesłano do szpitala psychiatrycznego. Pełna lista ofiar nie jest znana. W samych Głuchołazach z nazwiska wymienione są 22 osoby (w tym 2 mężczyzn), zaś na całym terenie podlegającym biskupowi Nyskiemu około 250. Trzeba jednak pamiętać, że z nazwiska wymieniano tylko istotne osoby, np. kupców czy żony rajców miejskich. Liczba osób mało istotnych (kto by tam się przejmował chłopem z sąsiedniej wsi) nie jest znana.
Jeśli ktoś chce poczytać więcej o historii czarownic w tej okolicy, odsyłam do źródeł, z których sami korzystaliśmy. [1]Szlakiem czarownic – wydawnictwo Galileos [2]Procesy czarownic w polsce – Głuchołazy [3]Procesy o czary na pograniczu nysko-jesenickim – Muzeum powiatowe w Nysie [4]Pogrom czarownic na Opolszczyźnie
Wracając do spaceru – ze wzgórza rozciąga się widok na niemal całe Głuchołazy. Można stąd zejść prosto do miasta bądź skręcić lekko w prawo i wrócić do zdroju. Po dotarciu do ulicy skręciliśmy w lewo, a tuż za wiaduktem kolejowym w prawo na most wiszący zwany potocznie przez Głuchołazian huśtanym. Nazwę swoją zawdzięcza temu, że gdy idziemy po nim lekko sprężystym krokiem lub podskoczymy kilkukrotnie możemy nieco go właśnie rozhuśtać, co jest częstą zabawą dzieci przechodzących przez niego (a podobno w każdym z nas jest coś z dziecka) .
Tuż za mostem trafiamy do zdrojowej części Głuchołaz, gdzie zakończyliśmy nasz spacer. Mając jednak jeszcze chwilę można przespacerować się po parku, który opisywaliśmy w jednym z wcześniejszych wpisów (Park zdrojowy w Głuchołazach).
Przypisy
Jeśli masz jakieś uwagi odnośnie tego tekstu lub po prostu ci się on podoba, zostaw komentarz. Chętnie dowiemy się, co inni o tym myślą oraz co możemy poprawić w przyszłości.
Niestety ze względu na ilość spamu wpisywanego w przez różne boty komentarze są moderowane.
Zapraszamy także do polubienia nas w serwisie Facebook, dzięki temu będziesz zawsze na bieżąco z nowymi wpisami.